Wieczorem miałam coś napisać. Obiecywałam sobie bardzo ambitnie, że dodam ładną długą odezwę. Ale jak to mówią "cały misterny plan wpizdu", także...
Skończyło się na tym, że zaczęłam malować paznokcie przy akompaniamencie streszczeń Mietczyńskiego, później poszłam za ciosem i utknęłam gdzieś na Ajgorze, Gonciarzu...
Powiecie pewnie "kuźwa, dziewczyno, co ty odstawiasz?! Maturę masz za 9 dni! A ty na jutubie siedzisz! Gdzie odpowiedzialność? Żeby to chociaż coś ambitnego było..." Sranie w banie. Serio.
Matura? Hm, jasne, każdy z nas musi to zaliczyć, potrzebujemy tego kawałka karteluszki z pieczątką Z D A N E i podpisem. I żegnam, to by było na tyle. Medycyna? Jasne, biologia, chemia, przydaje się (pomijając super praktyczną wiedzę o fizjologii roślin), tyle, że nie czarujmy, większość z maturzystów wciąż nie ma zielonego pojęcia C O robić D A L E J.
Prawda jest taka, że trafiłam do mojego liceum przez przypadek. Bo się uparłam. Bo taki był pomysł. To szczegół, iż wciąż zastanawiam się "co do jasnej cholery miałam we łbie wybierając biol-chem?!". Tak naprawdę ktoś podsunął mi pomysł w stylu "ej, bądź dentystką!"... no i podłapałam. Oczywiście szybko przekonałam się, że to nie jest moim powołaniem, szkołę niemal zawaliłam, prawie przestałam do niej chodzić. Z wzorowej uczennicy stałam się wrakiem zatopionym przez depresję. I pewnie tak bym gniła pod tą wodą, gdyby nie pomysł na indywidualne nauczanie. Nie masz pojęcia, jak odcięcie się od ludzi, którzy zatruwali mój cenny tlen, przywróciło mi życie. Jasne, złożyło się na to wiele czynników (choćby nowe leki, autoterapia), ale poczułam się nareszcie... wolna. Od komentarzy typu "jaka ona jest żałosna, myśli, że się rozpłacze i wzbudzi zainteresowanie". Nie proszę państwa. Nie szukałam uwagi. Wtedy jedyne czego chciałam, to tego, żeby mnie dobito.
Reasumując. Polubiłam szkołę na nowo. Wychodząc kroczek po kroczku, wsparta na wspaniałych ludziach, dałam radę, zaliczyłam wszystkie przedmioty, poprawiłam oceny, a teraz czeka mnie już tylko ten wielki punkt kulminacyjny. Śmieszne jest, jak ludzie mówią o M A T U R Z E. Generalnie trzecia klasa liceum przypomina jedną wielką porodówkę, 9 miesięcy starannych przygotowań w szkole rodzenia. Matura - poród.
Ej ej! Ale co później? Studia? Jakie? Halo?
Wiesz, matura to tylko dokument. Zalicz ją, miej to za sobą. Później usiądź i odpowiedz sobie na fundamentalne pytania "co chcesz robić?" "co lubisz robić?" i inne takie. Bo jeśli sądzisz, że jedynymi zawodami, które mają przyszłość są medycyna, architektura i prawo... proszę, wyjdź. Nie dogadamy się. Eldo (jakby powiedział mój przyjaciel).
Przestań jęczeć i znajdź pomysł na samego siebie. Nie idź na studia, jakie wybrała Ci mamusia z tatusiem. Jeśli chcesz to przemyśleć, zrób sobie przerwę, znajdź pracę, to żadna tragedia. Powtarzam, to nie koniec świata, że nie pójdziesz na studia zaraz po liceum. To w końcu Twoje życie i Twoja przyszłość. Chcesz, to kuj i idź na to prawo!
A ja? Ja obejrzę jeszcze kilka filmików, napiszę kolejny wiersz i może kiedyś zasnę. Bo wiesz, jutro próbna z ustnego polskiego.
Całusuję mocno.
Czyli dobrze rozumiem, że robisz sobie teraz wolne po maturze i póki co nie wybierasz się na studia? Czy jednak coś dla siebie znalazłaś?
OdpowiedzUsuńJa robię gap year, gdyż profil klasy, którą wybrałam był pomyłką i przez ten rok będę się uczyć do innych przedmiotów. Bo w sumie wiem co chce robić, tyle pozytywnego.
Pozdrawiam i pisz cześciej, bo lubię czytać Twoje przemyślenia.
Ja jestem po gap year! Uważam, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć w wieku 19lat. Teraz robię to, co kocham i absolutnie nikt mnie do niczego nie zmusił. Z uśmiechem witam każdy dzień :) Jeden rok, a tyle potrafi zmienić w życiu. Życzę Ci tego!
OdpowiedzUsuń