sobota, 16 kwietnia 2016

Słowem wstępu i co ja tu robię



    
   Pragnąc uprzedzić niewątpliwą falę hejtu i dupobólu, nie piszę pamiętnika, nie szukam uwagi, nie stwarzam sensacji. Jestem sobą, mówię o tym, co chcę powiedzieć, mam odwagę pokazać jak wygląda mój świat. Mam słabości. Mam problemy. Tak jak Ty, tak jak każdy inny. Ale lubię siebie, cholera, fajnie jest lubić siebie. Oczywiście, spodziewam się otrzymania tytułu „atencyjnej kurwy roku 2016”, ale trudno, przeboleję. Bo czasem warto. Ktoś powiedział, że dzieląc się własną historią, możemy dawać nadzieję innym. Nie wiem. Może. W każdym razie, nie chcę nawracać. Nie chcę mówić jak masz żyć. Nie chcę Twojego współczucia. To jedynie moje miejsce, kawałek wirtualnej kartki i wyimaginowanej publiki. A ja chcę opowiadać, bo mam wiele słów.
   
   Jestem Em. Mam dziewiętnaście lat, otyłego kota, szafę pełną książek, różowy pokój i przewlekłą depresję. W moim życiu przyjęłam pewnie więcej leków na uspokojenie, niż niejeden dzieciak cukierków. Wypróbowałam już niejeden rodzaj substancji czynnej. Wiele kolorowych tabletek przewinęło się przez mój przełyk. Co jedne, to gorsze. Pamiętam, że po jednych byłam senna, po innych rzucałam nożami w męża znajomej mamy.
Nie, to nie nagonka na lekarzy, nie, nie zniechęcam do leczenia. Terapia farmakologiczna bywa niezbędna. Sęk w tym, że leczenie zaburzeń egzystencjalnych nie jest sprawą łatwą. Dobór tabletek, indywidualne spotkania z terapeutami. Jeśli mówią Ci, że połkniesz kilka kolorowych pastylek i życie zaraz stanie się piękne- bez szans, to ściema. To proces. Długi i trudny. Ale na końcu czeka nagroda. Taka znacząca nagroda, którą jest chęć życia.

Nie wierzysz? Ja też nie wierzyłam. Aż…

Oto będzie moje świadectwo. 

Serio. Z każdego gówna można wyjść.
Udowodnię Ci. 



1 komentarz: