Znasz to uczucie?
Uświadamiasz sobie, że łóżko jest dla ciebie zbyt wielkie. Nagle powiększa się do rozmiarów oceanu, a ty toniesz, pośrodku tego bezkresu. Samotnie. Łóżko, niegdyś tak bezpieczny azyl, staje się pułapką.
Tęsknisz. Za tamtym drgnieniem oddechu. Za zapachem, tlącym się na poduszce. Materac nie ugina się pod słodkim ciężarem ciepłego ciała u twego boku. Dotyka cię dziwna nieobecność.
Nie śpisz, bo nie możesz. Chcesz, ale nie dajesz rady zasnąć. Bezsenność rodzi największe potwory. Brak snu, czyli koszmar na jawie, męczy. Deformując procesy myślowe wprawia w stan lęku, przekręca obrazy, sprawia, że przestajemy być racjonalni. Pamiętam czasy, gdy bywałam zbyt zmęczona, by zasnąć. Autentycznie, choć brzmi to bezsensownie, miewałam momenty, kiedy noce składały się dla mnie z kilkuminutowych drzemek i ciągłych wybudzeń. Dwie godziny na dobę, czasem trzy. Tak długo, aż organizm poddawał się i wykończony tygodniowym czuwaniem, zasypiał. Później nocne maratony rozpoczynały się ponownie. I tak na okrągło.
Sen, niby taka zwykła czynność, dopiero teraz ją doceniam. Dziś, gdy nareszcie się wysypiam, uwielbiam każda chwilę zagrzebaną w łóżku i nie uważam za niewykorzystaną.
Śpijcie ile możecie, bo jeśli dopadnie was bezsenność (odpukać), będziecie przeklinać każdą zmarnowaną minutę nocnego życia.
Kolorowych snów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz